wtorek, 27 listopada 2012

Mt. Wolf - Life Size Ghosts EP


londyńska świeżynka...

Odkrycie przypadkowo zasłyszane w Trójce. Czteroosobowy zespół z Londynu tworzący w klimatach elektronicznych, określający swoja muzykę jako dreamfolk będący połączeniem instrumentalistyki z elektroniką. Dla mnie tym co zachwyca najbardziej jest wokal Kate Sproule - dźwięczny, delikatny, wręcz baśniowy, przepięknie ożywiający subtelną elektronikę w warstwie muzycznej. Całość sprawia wrażenie ciekawej i pełnej świeżych pomysłów muzyki. Jak na razie zespół wydał czteroutworową EPkę i muszę przyznać że zapowiadają się nieźle.

EPka do przesłuchania na ich profilu na soundcloud: soundcloud.com/mtwolf

piątek, 23 listopada 2012

Jesiennie...

czyli jak pięknie, jak smutno...

Taki właśnie jest koniec jesieni... kiedy złotych liści już nie ma a śniegu jeszcze nie ma... takie depresyjne zawieszenie między jedną a drugą pora roku... wtedy taka muzyka smakuje inaczej, pełniej, piękniej...

1. To chyba klasyk smutów! Zawsze przy okazji smutnych utworów się pojawia ale i tak muszę wspomnieć bo uwielbiam.To w oryginale jest fantastyczne ale w interpretacji Casha nabiera głębszego wymiaru - smutku doświadczenia, przemijania, nieodwracalności.



2. Ambientalana wariacja na temat Trenów Kochanowskiego. Ambientalna ale i minimalistyczna w swej ambientalności - bez przesadzonej elektroniki, subtelnie, z delikatnymi wokalizami, smutno, żałobnie...



3. Stara dobra Anathema. Ten zespół potrafił kiedyś nagrywać takie utwory - ciężkie, gitarowe, emocjonalne... mam po prostu do nich sentyment.



4. Tego pewnie nie znacie... sama znalazłam to kiedyś przez przypadek - tytuł mówi wszystko. W ogóle Elliot potrafi być mocno depresyjny -  polecam.



5. Delikatnie, bardziej w klimatach melancholinych niz depresyjnych... ale to tez dobry czas na melancholię!



6. Na koniec mój ulubiony utwór DCD - przepiękne zamknięcie atmosferycznego Within the realm of a Dying Sun. Dla mnie najpiękniejszego ich albumu... albumu magicznie duchowego, mrocznego, przejmująco smutnego...  albumu wielkiego!



poniedziałek, 19 listopada 2012

Crystal Castles - III


And you’ll never be pure again... 
Dla mnie najlepszy album Crystal Castles. Dla mnie w ogóle najlepszy album 2012 z szeroko pojętej elektroniki. Po pierwszym przesłuchaniu dziwny, za dziwny - chaotyczny, za mocno pocięty, miejscami przesadzony... ale później... z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz piękniejszy. Całość do wsłuchania się w kalejdoskop dźwięków brudnych, ostrych, intrygujących, z wokalem wtopionym w całość niczym kolejna warstwa sampli. Na albumie jest właściwie wszystko - chwytliwe bity, elementy lat 80, drażniące fragmenty, wyciszające momenty a wszystko to o dziwo tworzy spójną całość. I właśnie do słuchania w całości bo utwory pojawiające się przed wydaniem albumu mnie nie zachwycały - teraz nie potrafię wskazać słabszych elementów III. Zachwyt totalny.

niedziela, 18 listopada 2012

Z małego domku...

na niedzielę dla islandomaniaków

Największym islandzkim festiwalem muzycznym jest Iceland Airwaves odbywający się corocznie jesienią w Reykjaviku. Na festiwalu można usłyszeć nie tylko największe gwiazdy islandzkiej muzyki ale również muzyków spoza wyspy. W tym roku jednym z miejsc w którym odbywały się koncerty był Eldhús: The Little House of Music czyli mały domek muzyki. Dosłownie mały domek, drewniany, postawiony na jednym z placów Reykjaviku, w którym grali najbardziej znani młodzi islandzcy wykonawcy. Koncerty można obejrzeć na kanale vimeo Inspired by Iceland - z ciekawszych m.in. Ólafur Arnalds, Sóley, Prinspóló, Dikta i Tilbury.

Ólafur Arnalds: Live from the Little House of Music from Inspired By Iceland on Vimeo.

Sóley: Live from the Little House of Music from Inspired By Iceland on Vimeo.

Prins Polo: Live from the Little House of Music from Inspired By Iceland on Vimeo.

Dikta: Live from the Little House of Music from Inspired By Iceland on Vimeo.

Tilbury: Live from the Little House of Music from Inspired By Iceland on Vimeo.


piątek, 16 listopada 2012

How To Destroy Angels - An Omen EP


jednak miłość ogłupia...

Trent Reznor jest najlepszym przykładem na to że ożenek niektórym mężczyznom wybitnie nie służy. Bo o ile Pani Mariequeen może i jest dobrą żoną to wokalistką średnią. A zatrudniać nienajlepszą wokalistkę do obiecującego materiału... Panie Reznor, to się nie godzi! Muzycznie EPkę można by zakwalifikować jako słabszy materiał NIN ale wokalnie niestety nie tak jak być powinno. I to nawet nie chodzi o popowy styl (który mnie osobiście drażni) ale przy słabszym materiale to jednak należałoby czymś go 'poprawić' a tak wyszło niestety średnio. Zdecydowanie najmocniejszym punktem The Loop Closes -  taki nie do końca NINowy, bardziej w klimacie Trenta solowo z sountracków, nie zachwyca ale też nie jest źle... reszta jednak mocno poniżej oczekiwań. Szkoda.

Jak ktoś ciekawy to stream albumu TUTAJ