środa, 13 marca 2013

Ólafur Arnalds - For now I am winter













Piękno nie w prostocie...

Nie lubię pisać recenzji albumów muzyków, których uwielbiam bo zawsze wkradnie się tam nadmierna admiracja jednak o tym, czym się zachwycam nie pisać nie potrafię. Bo Arnalds podoba mi się bardzo lub bardziej ale zawsze… tym razem w opcji bardziej! Sam mówił o uczynieniu kolejnego kroku w podejściu do komponowania, współpracy z Nico Muhlym, większym wykorzystaniu elektroniki i orkiestrowego instrumentarium a nawet użyciu wokalu… nie tylko rozbudził duże oczekiwania ale tym oczekiwaniom sprostał. Album w klimacie jest czymś pomiędzy Dyad 1909 a And they have escaped the weight of darkness - nie jest tak ciężki jak album wcześniejszy ale brak w nim tej beztroskiej radości z późniejszego, może stanowić idealny pomost między nimi ale zarazem rozwinięcie obu. Kompozytor niezwykle umiejętnie wykorzystał elektronikę  - objętościowo jest jej na tym albumie relatywnie dużo, jednak jest idealnie wpleciona w resztę - miejscami bardziej w tle, miejscami wydobyta nie pierwszy plan ale nie dominuje, nie przytłacza, jest po prostu jednym z elementów idealnie wyważonych kompozycji. Nie są to niemal minimalistyczne nagrania jak na ostatnich albumach (aczkolwiek do końca Arnalds nie rezygnuje z takich brzmień, co słychać najwyraźniej w We (too) shall rest) ale zbudowane z większej ilości warstw, rozwijające się z każdym kolejnym dźwiękiem jednak nie przesadzone, bez muzycznego efekciarstwa i przekombinowania - są tu delikatne nagrania jak utwory otwierające i zamykające album, są dynamiczne, intrygujące jak Brim czy This place was a shelter... no i utwory z wokalem Arnór Dana. Bo właśnie największe słowa uznania należą się za użycie wokalu - ruch bardzo odważny dla kompozytora stricte instrumentalnego i sama przyznam, że bardzo się obawiałam efektu końcowego… a teraz uważam, że właśnie wokal dodaje tu ostatecznego szlifu! Nie wyobrażam sobie innej wersji genialnego wręcz Reclaim! Wokal jest na całym albumie bardzo mądrze wpleciony zarówno pod względem objętości jak i barwy - idealne dobranie kompozytora i wokalisty.

Śmiem twierdzić że jest to najlepszy album w dotychczasowej karierze Arnaldsa - od pierwszego do ostatniego dźwięki słuchać tu rozwój autora. Cały czas są obecne elementy charakterystyczne dla Arnaldsa ale szersze wykorzystanie instrumentarium, elektroniki i wokalu nadaje mu dużo świeżości i wyrazistości… a przede wszystkim zaciekawia fana. Bo jaki będzie kolejny krok kompozytora - powrót do czystego neo-classicalu, krok dalej w ambient/experimental czy może jeszcze coś innego? Czas pokaże ale mogę być spokojna, że na pewno mi się spodoba.