- Nils Frahm – Spaces bo najlepsze potwierdzenie jego talentu
- The Knife – Shaking the Habitual bo nie zawiedli po latach oczekiwania
- Kronos Quartet & Bryce Dessner – Aheym bo ich kolaboracje zawsze na najwyższym poziomie
- Tim Hecker – Virgins bo najtrudniejszy album roku
- Jon Hopkins – Immunity bo każdy dźwięk idealnie na swoim miejscu
- Vampire Weekend – Modern Vampires of the City bo najlepszy soundtrack do lata
- QOTSA – …Like Clockwork bo muzycznie surowo porywający
- Fuck Buttons – Slow Focus bo tyle tam wszystkiego
- The Haxan Cloak – Excavation bo przepięknie mrocznie
- Savages – Silence Yourself bo feministycznie nieco
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Albumowe Podsumowanie Roku
2013 dobrym rokiem był - tylko 10 albumów a tyle dobrego... a z dobrych rzeczy zebrałoby się jeszcze na 20 miejsc na liście.
wtorek, 27 sierpnia 2013
Nine Inch Nails - Hesitation Marks
czyli jak trudno być oczekującym fanem...
Po pięciu latach oczekiwania nowy album Nine Inch Nails ujrzał światło dzienne stając do konfrontacji z oczekiwaniami fanów. Otwarcie albumy klasycznymi NINowymi
kompozycjami – album się zaczyna i od pierwszych dźwięków
wiadomo, że to stary dobry NIN. Find My Way to jeden z
wyróżniających się utworów - melodia niczym z lewego Fragile z
psychotycznym tłem i subtelnymi klawiszami. Perełka albumowa! A
potem zaczynają się funkowe kombinacje w All Time Low jakby na siłę
próba dodawania czegoś nowego do zbyt mocno charakterystycznego
brzmienia – i jak po pierwszym przesłuchaniu był to mój typ na
albumowy odrzut to teraz muszę przyznać że ten nieco funkowy
klimat coś w sobie ma. Potem powrót do typowego NIN w Disappointed
gdzie industrial miesza się z niezwykle ciekawym instrumentarium i
Satellite będące jakby klubowym melodyjnym industrialem. Various
Methods of Escape jest moim zdaniem jedną z
ciekawszych kompozycji i najbardziej charakterystyczną dla albumu –
mixem nowej melodyjności i starego NINowego brzmienia. Hipnotyzujące,
podszyte nieco klubową elektroniką Running jest niestety wstępem
do kolejnego zawodu muzycznego w I Would For You, bo o ile początek
utworu zapowiada ciekawą kompozycję to reszta jednak jest dość
mało ciekawą zbyt łagodną linią melodyczną. Album zamykają
charakterystyczne dla NIN kompozycje (zaskakując nieco brzmieniem saksofonu na zakończenie While I'm Still Here) ciesząc bardzo na zakończenie partiami klawiszowymi.
I na koniec małe wspomnienie albumowej
anty-perełki czyli Everything. Najgorszy z kawałków jaki Trent
kiedykolwiek napisał – i mam wrażenie że utwór podoba się
tylko jemu bo wśród fanów nie przeczytałam ani pół pochlebnej
opinii :D Prawdziwy muzyczny koszmarek jaki się zdarza praktycznie
każdej kapeli popełnić i teraz się przydarzył NIN.
Album muszę to przyznać nieco
zawodzi. Niestety po tak długim oczekiwaniu na nowy materiał
oczekiwania są wielkie i Trent nie do do końca im sprostał. Nadal
jest to stary dobry NIN ale nieco drażnią melodyjne wstawki w
warstwie wokalnej i instrumentalnej. Potwierdza się moja opinia że
niektórzy muzycy nie powinni się żenić bo tępi im się muzyczny
pazur. Artysta wracając po tak długiej przerwie zawsze ma utrudnione zadanie - z
jednej strony oczekiwanie fanów na stare, sprawdzone i tak lubiane
patenty (a na tym albumie często słuchać typowe dla NIN klawisze czy
gitary) a z drugiej oczekiwanie czegoś "extra" co wynagrodzi im długie
oczekiwanie - jakiś nowatorskich rozwiązań, niesprecyzowanego do końca
elementu zaskakującego zachwytu, tchnienia świeżości. Nie jestem pewna
czy ten drugi warunek jest dla mnie na tym albumie wypełniony do końca - a może po prostu łatwiej by mi było przyjąć album spójny, w całości w klimacie starych albumów. Jednak nie jest to album zły, wręcz przeciwnie – słabe
NIN jest nadal lepsze od większości muzyki obecnie. Jednak w tym roku ukazały się też nieco ciekawsze albumy.
Trudno mi ocenić ten album z jeszcze
innego powodu. Dla mnie NIN to zespół głównie koncertowy.
Koncertowe aranże i doskonały dobór muzyków live potrafią sprawić że podobają
mi się kawałki, które mnie w wersjach albumowych nie zachwycają.
Dlatego z oceną materiału wstrzymam się do trasy – nie festiwali
na których Trent bywa obrażony na publikę, organizatorów, zespoły
grające przed nimi/po nich, a na trasę promującą album. Jestem
ciekawa co z tego materiał wyniknie na żywo.
środa, 29 maja 2013
Ólafur Arnalds, 27.05.2013, Poznań
Taki koncert po którym nie napisać paru słów zachwytu jest największym grzechem przed bóstwem muzyki ;)
Otwarcie koncertu bardzo delikatne z lirycznie brzmiącym kwartetem smyczkowym – dwa pierwsze utwory z ...And They Have Escaped The Weight Of Darkness połączone z Tomorrow’s Song. Nastepnie kolej na najnowszy album na żywo – najpierw Hands, Be Still będące bardziej ‘klasycznym’ Arnaldsem niż wzbogaconymi strukturami z For Now I Am Winter. Only the Winds – dla mnie jeden z najmocniejszych punktów albumu, który równie fantastycznie brzmi na żywo. Bo to taki koncertowy pewniak – powoli rozwijający się utwór ze stopniowo wchodzącymi kolejnymi partiami aż do poprzedzonego wyciszeniem dynamicznego finału. Na żywo porywa! Co ciekawe Ólafur wykorzystuje koncertowo nie tylko elektroniczne sample ale również puzon (ha!) i jest to fantastyczny zabieg, którego właściwie mogłoby nie być a i tak słuchaczom by się podobało ale żywy instrument znacznie ciekawiej wzbogaca tło. Za pomysł brawa! Zakończeniem Beth’s Theme z soudtracka do Broadchurch gdzie wyraźnie słychać że ten materiał jest jakby kolejnym rozdziałem For now… Kolejna część to liryczna Gleypa Okkur połączona z najnowszymi utworami. Przy We (Too) Shall Rest ponownie bardzo wyraźnie słychać jak nowy materiał doskonale koresponduje ze starszymi utworami. This Place Was a Shelter (puzon again!) jest delikatnym wkroczeniem w cięższą, nieco mroczniejszą stronę twórczości Ólafura – utwór który nie porywa samą dynamiką kompozycji a sposobem jej przekazania przez kwartet smyczkowy. I 3326… takie niby nic – ot, solo na skrzypce (zagrane w Poznaniu przez Karla Pestke). Koncertowo to nie jest piękno w prostocie z albumowej wersji – to jest piękno w surowym acz poruszającym sposobie gry solisty! I kolejne zatrzymanie w zachwycie czyli Brostsjór – na żywo to brzmi MASSIVE! Rzecz chłodna do szpiku z przejmującymi smyczkami i idealnym współbrzmieniem żywych instrumentów z samplami. Porusza do głębi! Po nim wyciszające Words of Amber, nienazwany utwór z Broadchurch o smutku Beth i Undan Hulu czyli stara (no może nie do końca stara) dobra Cello Song. Oczywiście nie mogło zabraknąć Poland z anegdotą o powstaniu utworu zakończoną refleksją o inspirującym wpływie nie tylko smutku złamanego serca ale i smutku ‘ kacowego’ i melodyjnie kojące Near Light. Zamknięcie koncertu klasyczne czyli najbardziej znanym utworem – Ljósið. Na bis Lag Fyrir Ömmu czyli utwór dedykowany zmarłej babci Olafura, której jak sam wspomniał wiele zawdzięcza.
Otwarcie koncertu bardzo delikatne z lirycznie brzmiącym kwartetem smyczkowym – dwa pierwsze utwory z ...And They Have Escaped The Weight Of Darkness połączone z Tomorrow’s Song. Nastepnie kolej na najnowszy album na żywo – najpierw Hands, Be Still będące bardziej ‘klasycznym’ Arnaldsem niż wzbogaconymi strukturami z For Now I Am Winter. Only the Winds – dla mnie jeden z najmocniejszych punktów albumu, który równie fantastycznie brzmi na żywo. Bo to taki koncertowy pewniak – powoli rozwijający się utwór ze stopniowo wchodzącymi kolejnymi partiami aż do poprzedzonego wyciszeniem dynamicznego finału. Na żywo porywa! Co ciekawe Ólafur wykorzystuje koncertowo nie tylko elektroniczne sample ale również puzon (ha!) i jest to fantastyczny zabieg, którego właściwie mogłoby nie być a i tak słuchaczom by się podobało ale żywy instrument znacznie ciekawiej wzbogaca tło. Za pomysł brawa! Zakończeniem Beth’s Theme z soudtracka do Broadchurch gdzie wyraźnie słychać że ten materiał jest jakby kolejnym rozdziałem For now… Kolejna część to liryczna Gleypa Okkur połączona z najnowszymi utworami. Przy We (Too) Shall Rest ponownie bardzo wyraźnie słychać jak nowy materiał doskonale koresponduje ze starszymi utworami. This Place Was a Shelter (puzon again!) jest delikatnym wkroczeniem w cięższą, nieco mroczniejszą stronę twórczości Ólafura – utwór który nie porywa samą dynamiką kompozycji a sposobem jej przekazania przez kwartet smyczkowy. I 3326… takie niby nic – ot, solo na skrzypce (zagrane w Poznaniu przez Karla Pestke). Koncertowo to nie jest piękno w prostocie z albumowej wersji – to jest piękno w surowym acz poruszającym sposobie gry solisty! I kolejne zatrzymanie w zachwycie czyli Brostsjór – na żywo to brzmi MASSIVE! Rzecz chłodna do szpiku z przejmującymi smyczkami i idealnym współbrzmieniem żywych instrumentów z samplami. Porusza do głębi! Po nim wyciszające Words of Amber, nienazwany utwór z Broadchurch o smutku Beth i Undan Hulu czyli stara (no może nie do końca stara) dobra Cello Song. Oczywiście nie mogło zabraknąć Poland z anegdotą o powstaniu utworu zakończoną refleksją o inspirującym wpływie nie tylko smutku złamanego serca ale i smutku ‘ kacowego’ i melodyjnie kojące Near Light. Zamknięcie koncertu klasyczne czyli najbardziej znanym utworem – Ljósið. Na bis Lag Fyrir Ömmu czyli utwór dedykowany zmarłej babci Olafura, której jak sam wspomniał wiele zawdzięcza.
Ólafura pamiętam z koncertu we wrocławskim Firleju w roku
2010 i o ile nadal jest tak samo ujmującym człowiekiem to jako artysta widać że
mocno dojrzał. Koncert poznański nie był koncertem w którym można wyszczególnić
poszczególne albumy tylko Arnaldsa jako Artystę – całość jest bardzo charakterystyczna
i mimo różnorodności klimatów które
zawiera (od minimalistycznego neo-classicalu po mocne wplecenie elektroniki zahaczające o ambient) spójna.
Brak Arnora Dana temu koncertowi nie zaszkodził a wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej
podkreślił kompozytorską spójność. Jednak Ólafur potrafi ‘kupić’ publikę nie
tylko muzyka ale również swoja osobą – w przerwach miedzy poszczególnymi częściami
koncertu łapie doskonały kontakt z
publiką, również przez cały czas zarówno u niego jak i reszty
instrumentalistów widać radość z grania wspólnie i dzielenia się muzyką z
publicznością. Przy okazji Ólafur chętnie sypie anegdotkami nie tylko o
powstawaniu utworów (Poland, Ljósið, Lag Fyrir Ömmu) ale również z trasy (na dzień
dobry historia u publice z Lipska która nie potrafiła zaśpiewać dźwięku ‘in
tune’ a na do widzenia o Włochach z
charakterystycznym sposobem czekania na bis w przeciwieństwie do owacji na stojąco
w Poznaniu).
A wszystko to szczerze i bezpretensjonalnie
– to się od 2010 nie zmieniło. Ponieważ moja towarzyszka koncertowa (której za
towarzystwo wielce dziękuję :)
) została przez niego skutecznie ‘kupiona’ to mam nadzieję, że zdarzą się kolejne
okazje do jego koncertów.
Parę słów o suporcie. Douglas Dare – wesoły pan śpiewający
przy fortepianie w bardzo smutny sposób. Akurat teraz repertuar odebrałam lekko
depresyjnie ale wydaje EPkę za prę miesięcy więc może mój odbiór się zmieni.
środa, 13 marca 2013
Ólafur Arnalds - For now I am winter
Piękno nie w prostocie...
Nie lubię pisać recenzji albumów muzyków, których uwielbiam bo zawsze wkradnie się tam nadmierna admiracja jednak o tym, czym się zachwycam nie pisać nie potrafię. Bo Arnalds podoba mi się bardzo lub bardziej ale zawsze… tym razem w opcji bardziej! Sam mówił o uczynieniu kolejnego kroku w podejściu do komponowania, współpracy z Nico Muhlym, większym wykorzystaniu elektroniki i orkiestrowego instrumentarium a nawet użyciu wokalu… nie tylko rozbudził duże oczekiwania ale tym oczekiwaniom sprostał. Album w klimacie jest czymś pomiędzy Dyad 1909 a And they have escaped the weight of darkness - nie jest tak ciężki jak album wcześniejszy ale brak w nim tej beztroskiej radości z późniejszego, może stanowić idealny pomost między nimi ale zarazem rozwinięcie obu. Kompozytor niezwykle umiejętnie wykorzystał elektronikę - objętościowo jest jej na tym albumie relatywnie dużo, jednak jest idealnie wpleciona w resztę - miejscami bardziej w tle, miejscami wydobyta nie pierwszy plan ale nie dominuje, nie przytłacza, jest po prostu jednym z elementów idealnie wyważonych kompozycji. Nie są to niemal minimalistyczne nagrania jak na ostatnich albumach (aczkolwiek do końca Arnalds nie rezygnuje z takich brzmień, co słychać najwyraźniej w We (too) shall rest) ale zbudowane z większej ilości warstw, rozwijające się z każdym kolejnym dźwiękiem jednak nie przesadzone, bez muzycznego efekciarstwa i przekombinowania - są tu delikatne nagrania jak utwory otwierające i zamykające album, są dynamiczne, intrygujące jak Brim czy This place was a shelter... no i utwory z wokalem Arnór Dana. Bo właśnie największe słowa uznania należą się za użycie wokalu - ruch bardzo odważny dla kompozytora stricte instrumentalnego i sama przyznam, że bardzo się obawiałam efektu końcowego… a teraz uważam, że właśnie wokal dodaje tu ostatecznego szlifu! Nie wyobrażam sobie innej wersji genialnego wręcz Reclaim! Wokal jest na całym albumie bardzo mądrze wpleciony zarówno pod względem objętości jak i barwy - idealne dobranie kompozytora i wokalisty.
Śmiem twierdzić że jest to najlepszy album w dotychczasowej karierze Arnaldsa - od pierwszego do ostatniego dźwięki słuchać tu rozwój autora. Cały czas są obecne elementy charakterystyczne dla Arnaldsa ale szersze wykorzystanie instrumentarium, elektroniki i wokalu nadaje mu dużo świeżości i wyrazistości… a przede wszystkim zaciekawia fana. Bo jaki będzie kolejny krok kompozytora - powrót do czystego neo-classicalu, krok dalej w ambient/experimental czy może jeszcze coś innego? Czas pokaże ale mogę być spokojna, że na pewno mi się spodoba.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Spotify czyli shut up and take my money!
Na prośbę Gada parę zdań o wrażeniach z testowania Spotify ;)
Po 1 katalog - sama znalazłam trochę braków w katalogu, no ale nie oszukujmy się 20 mln. nagrań to nie jest cała muzyka świata. Jednak nawet przy moim guście jest czego słuchać, wyszukiwarka działa bardzo sprawnie, pokazuje udział wykonawców nie tylko na albumach własnych ale również na wszelkiego rodzaju kompilacjach. Ciekawym elementem jest pokazywanie powiązanych autorów - o dziwo powiązania są dość inteligentne.
Po 2 - aplikacja na PC - jest szybka... naprawdę szybka! Interfejs podobny do iTunes tyle że działa dużo szybciej i nie zamula mojego leciwego laptopa. Tak lekkiej aplikacji się nie spodziewałam.
Po 3 radio - nie tylko radio tematyczne predefiniowane według gatunków ale również z poziomu przeglądanego artysty można wybrać opcję radia co tworzy coś w rodzaju shuffle między utworami powiązanych wykonawców. Ciekawa opcja.
Po 4 - integracja z facebookiem - nie tylko możliwość podglądania czego słuchają znajomi ale bardzo łatwa możliwość przesyłania sobie rekomendacji - utwór/album przychodzi w wiadomości na facebooku, po czym klik w link i automatycznie odtwarza w aplikacji. Chyba nie mogłoby być prościej!
Po 5 - odtwarzanie w offline w aplikacji mobilnej.W pierwszej chwili wydawał mi się pomysł nieco bzdurny - na pozór wygląda jak nic innego jak wgranie MP3 na telefon tyle że w przypadku Spotify działa jak synchronizacja w iTunes i jest dużo szybsze niż pobieranie albumu z netu i wgrywanie go na telefon.
Po 5 - fail z autoaktualizacją. Aplikacja podaje monit ze pobrano aktualizację która zainstaluje się po ponownym uruchomieniu programu... po czym z aktualizacją znika możliwość przeglądania z poziomu aplikacji czego słuchają znajomi. Problem oczywiście łatwo naprawić ale i tak wypadałoby się zapytać użytkownika czy chce aktualizację, zwłaszcza jak się przy tej okazji zabiera jedną z ciekawszych opcji.
Przy tak bogatym katalogu, ciekawych opcjach i bardzo dobrej jakości odtwarzania chyba się przekonam do takiego sposobu słuchania. A skoro WiMP zapowiedział poprawę jakości streamowanych plików w swoim serwisie to zapowiada się ciekawa walka konkurencyjna już nie na ilość plików a na jakość.
wtorek, 5 lutego 2013
Matryoshka - Laideronnette
Magia z Japonii...
Mój album zimy! Przepiękne muzyczne pejzaże z dalekiego kraju. Album niesamowicie spójny - nie słyszałam tak perfekcyjnego połączenia neo-classicalu, elektroniki, wokalu i gdzieś tam plączącego się w tle ambientu. Każdy utwór, każdy moment utworu, każdy element idealny a zarazem bez wymuszonej idealności - muzyka wciąga słuchacza, delikatnie, subtelnie, nienachalnie... ale skutecznie. Chciałabym napisać coś mądrego o jakiś wyróżniających się kawałkach ale nie umiem - chłonę ten album w całości. Zachwycajaca rzecz!
czwartek, 20 grudnia 2012
Albumowe podsumowanie roku
Nienawidzę robić muzycznych podsumowań... bo to nic łatwego z tony zachwycającej muzyki wybrać tą 'najbardziej'. Ale skoro wszyscy i skoro co roku to czemu nie ;)
1. Swans - The Seer
2. Archive - With Us Until You're Dead
3. Dead Can Dance - Anastasis
4. Amanda Palmer - Theatre Is Evil
5. Hahn & Hauschka - Silfra
6. Hey - Do Rycerzy, do Szlachty, doo Mieszczan
7. Alt-J - An Awesome Wave
8. Sigur Ros - Valtari
9. Crystal Castles - III
10. The XX - Coexist
1. Swans - The Seer
2. Archive - With Us Until You're Dead
3. Dead Can Dance - Anastasis
4. Amanda Palmer - Theatre Is Evil
5. Hahn & Hauschka - Silfra
6. Hey - Do Rycerzy, do Szlachty, doo Mieszczan
7. Alt-J - An Awesome Wave
8. Sigur Ros - Valtari
9. Crystal Castles - III
10. The XX - Coexist