środa, 29 maja 2013

Ólafur Arnalds, 27.05.2013, Poznań



Taki koncert po którym nie napisać paru słów zachwytu jest największym grzechem przed bóstwem muzyki ;)

Otwarcie koncertu bardzo delikatne z lirycznie brzmiącym kwartetem smyczkowym – dwa pierwsze utwory z ...And They Have Escaped The Weight Of Darkness połączone z Tomorrow’s Song. Nastepnie kolej na najnowszy album na żywo – najpierw Hands, Be Still będące bardziej ‘klasycznym’ Arnaldsem niż  wzbogaconymi strukturami z For Now I Am Winter. Only the Winds – dla mnie jeden z najmocniejszych punktów albumu, który równie fantastycznie brzmi na żywo.  Bo  to taki koncertowy pewniak – powoli rozwijający się utwór ze stopniowo wchodzącymi kolejnymi partiami aż do poprzedzonego wyciszeniem dynamicznego finału. Na żywo porywa! Co ciekawe Ólafur wykorzystuje koncertowo nie tylko elektroniczne sample ale również puzon (ha!) i jest to fantastyczny zabieg, którego właściwie mogłoby nie być a i tak słuchaczom by się podobało ale żywy instrument znacznie ciekawiej wzbogaca tło. Za pomysł brawa! Zakończeniem Beth’s Theme z soudtracka do Broadchurch gdzie wyraźnie słychać że ten materiał jest jakby kolejnym rozdziałem For now… Kolejna część to liryczna Gleypa Okkur połączona z najnowszymi utworami. Przy We (Too) Shall Rest ponownie bardzo wyraźnie słychać jak nowy materiał doskonale koresponduje ze starszymi utworami. This Place Was a Shelter (puzon again!) jest delikatnym wkroczeniem w cięższą, nieco mroczniejszą stronę twórczości Ólafura – utwór który nie porywa samą dynamiką kompozycji a sposobem jej przekazania przez kwartet smyczkowy.  I 3326… takie niby nic – ot, solo na skrzypce (zagrane w Poznaniu przez Karla Pestke). Koncertowo to nie jest piękno w prostocie z albumowej wersji – to jest piękno w surowym acz poruszającym sposobie gry solisty!  I kolejne zatrzymanie w zachwycie czyli Brostsjór – na żywo to brzmi MASSIVE! Rzecz chłodna do szpiku z przejmującymi smyczkami  i idealnym współbrzmieniem żywych instrumentów z samplami. Porusza do głębi! Po nim wyciszające Words of Amber, nienazwany utwór z Broadchurch o smutku Beth i Undan Hulu czyli stara (no może nie do końca stara) dobra Cello Song. Oczywiście nie mogło zabraknąć Poland z anegdotą o powstaniu utworu zakończoną refleksją o inspirującym wpływie nie tylko smutku złamanego serca ale i smutku ‘ kacowego’ i melodyjnie kojące Near Light. Zamknięcie koncertu klasyczne czyli najbardziej znanym utworem – Ljósið.  Na bis Lag Fyrir Ömmu czyli utwór dedykowany zmarłej babci Olafura, której jak sam wspomniał wiele zawdzięcza.

Ólafura pamiętam z koncertu we wrocławskim Firleju w roku 2010 i o ile nadal jest tak samo ujmującym człowiekiem to jako artysta widać że mocno dojrzał. Koncert poznański nie był koncertem w którym można wyszczególnić poszczególne albumy tylko Arnaldsa jako Artystę – całość jest bardzo charakterystyczna i mimo różnorodności klimatów które zawiera (od minimalistycznego neo-classicalu po mocne wplecenie elektroniki zahaczające o ambient) spójna. Brak Arnora Dana temu koncertowi nie zaszkodził a wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej podkreślił kompozytorską spójność. Jednak Ólafur potrafi ‘kupić’ publikę nie tylko muzyka ale również swoja osobą – w przerwach miedzy poszczególnymi częściami koncertu łapie doskonały kontakt  z publiką, również przez cały czas zarówno u niego jak i reszty instrumentalistów widać radość z grania wspólnie i dzielenia się muzyką z publicznością. Przy okazji Ólafur chętnie sypie anegdotkami nie tylko o powstawaniu utworów (Poland, Ljósið, Lag Fyrir Ömmu) ale również z trasy (na dzień dobry historia u publice z Lipska która nie potrafiła zaśpiewać dźwięku ‘in tune’ a na do widzenia o Włochach  z charakterystycznym sposobem czekania na bis w przeciwieństwie do owacji na stojąco w Poznaniu). 
A wszystko to szczerze i bezpretensjonalnie – to się od 2010 nie zmieniło. Ponieważ moja towarzyszka koncertowa (której za towarzystwo wielce dziękuję :) ) została przez niego skutecznie ‘kupiona’ to mam nadzieję, że zdarzą się kolejne okazje do jego koncertów.

Parę słów o suporcie. Douglas Dare – wesoły pan śpiewający przy fortepianie w bardzo smutny sposób. Akurat teraz repertuar odebrałam lekko depresyjnie ale wydaje EPkę za prę miesięcy więc może mój odbiór się zmieni.